poniedziałek, 11 października 2010
Smętnie
U nas znowu kaszel, kaszel i kaszel. Kinga chorowała trzy tygodnie, tydzień chodziła do przedszkola i była najszczęśliwsza na świecie, a w weekend znów się zaczęło i jest coraz gorzej. Boję się, że znów się skończy na antybiotyku, a skończyła brać ostatni dwa tygodnie temu. Dlaczego takiego przeziębienia nie da się zatrzymać? Daję jej różne domowe specyfiki, klepię, nawilżam, szprycuję witaminą C i innymi antykaszlowymi i nic. Mogę tylko bezradnie patrzeć, jak kaszel jest coraz większy, schodzi niżej i obstawiać, czy na oskrzela zejdzie jutro czy pojutrze. Wykańcza mnie to psychicznie. A Klarcia wszystko w ślad za siostrą. Wiem, że dzieci chorują, ale co tydzień? A poza tym różni życzliwi opowiadają mi o szkodliwości antybiotyków, które mogą doprowadzić nawet do śmierci. Szczęśliwi, którzy nie muszą ich używać; szczęśliwi, którym dzieci nie chorują. A ja jestem sfrustrowana. A do tego Mąż w pracy do późnych godzin nocnych albo na wyjazdach służbowych, ja mam za tydzień pracę i nikogo do dzieci, które z dnia na dzień nie wyzdrowieją. Nie, absolutnie sobie nie radzę z tą dorosłością i podejmowaniem setek małych-wielkich decyzji.
czwartek, 30 września 2010
Znów o pracy
Oj tak, w pracy można się koncentrować na jednym, a życie domowe jest z natury swej wielowątkowe i po całym dniu człowiek bardziej pada (jeśli to możliwe).
Jestem z takich osób, że lubię trochę pracować i trochę być w domu. Jedna full opcja mnie męczy. Pamiętam czas, kiedy miałam tylko pracę, bo męża ani tym bardziej dzieci w moim życiu jeszcze nie było - i byłam bardzo nieszczęśliwa. A kiedy całymi dniami siedziałam w domu, np. dodatkowo uziemiona jakimś choróbskiem dzieci, to może i szczęśliwsza byłam, ale bardziej drażliwa, mniej odporna i wytrzymała i - przyznam - były chwile, że miałam wszystkiego dość. A takie trochę tu, trochę tam bardzo mi odpowiada. Lubię iść do tych wszystkich dorosłych ludzi, pogadać choćby chwilę przy ekspresie do kawy, a potem wracać do moich małych stęsknionych córeczek, bawić się z nimi na dywanie, nakarmić Klarcię, poukładać z Kingą klocki czy puzzle.
Nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pomarudziła - z pracą OK, ale mogłoby być idealniej. Obecnie pracuję przez kilka dni, czasem 2 tyg., w miesiącu w normalnych godzinach pracy. A potem dwa tygodnie luzik, najwyżej coś robię w domu (tego nie lubię - dziewczyny idą spać, a my z mężem zamiast sobie normalnie pobyć razem, zabieramy się za swoje roboty niedokończone - mąż pisze, ja czytam i tak do północy). Wolałaby pracować częściej, ale krócej w ciągu dnia, np. zamiast 7-8 godzin jakieś 3-5. Marudzę? Wiem. I tak jest nieźle! :-)
poniedziałek, 27 września 2010
Odpoczywam w... pracy
Dawno tu nie byłam, bo brak czasu. Od dwóch tygodni pracuję i od dwóch tygodni chorujemy na potęgę wszyscy po kolei. Codziennie jakaś nowość. Kinga przyniosła z przedszkola jakiegoś bakcyla i zaczęło się od zwykłego kataru, potem zapalenie krtani i w końcu oskrzeli - Kinga, Klara i ja. Mąż ma niezidentyfikowany kaszel - niby alergiczny, ale antybiotyk pomaga. A teść, który przyjechał razem z teściową do pomocy na czas mojej pracy, nabawił się zapalenia płuc. Nie mam siły. Dlaczego nie możemy normalnie chorować - jakiś katar, kaszelek, tydzień i po wszystkim? Kindze ciągnęło się tak "normalnie" przez dwa tygodnie - ani zdrowa, ani chora nie była. Dopiero, kiedy zeszło na oskrzela, antybiotyk postawił ją na nogi. Tyle słyszałam o szkodliwości antybiotyków, a dziewczyny ciągle je jedzą. Klara każdy katar kończy zapaleniem oskrzeli, antybotyków nałykała się już tyle, a roku jeszcze nie ma. Boję się tych antybiotyków i boję się ich nie dać. Jakaś paranoja. W domu szpital i kocioł ogólny. Na co dzień na mam ani chwili dla siebie i odpoczywam dopiero w... pracy. Kiedy mam przerwę między stroniczkami, mogę pomyśleć, wypić kawę, napisać tutaj coś...
czwartek, 2 września 2010
Przedszkolaczkiem być
Moja starsza poszła do przedszkola - na różowo od stóp do głów, bo czarna faza już minęła. Wczoraj była zachwycona i nie chciała wracać do domu, dzisiaj z rana entuzjazm nieco przygasł. Ciekawe, jak będzie dalej. O przedszkolu marzyła już od dłuższego czasu, bo dzieci, bo można się bawić, biegać, gonić - tak to sobie wyobrażała. Po pierwszym dniu dowiedziałam się, że to żywioł (tyle to już wiem) i indywidualistka (to był chyba eufemizm, bo pani to powiedziała z takim porozumiewawczym uśmiechem z przekąsem) z zakusami na przywódcę. Rzeczywiście jest bardzo odważną i śmiałą dziewczynką - na podwórku rozstawia nawet nowo poznane dzieci, dyktuje zabawy, rządzi się strasznie, tylko... tak nie bardzo patrzy na to, czy innym się to podoba. Ale podejrzewam, że w tym wieku inteligencja emocjonalna nie musi być najmocniejszą stroną.
Za to młodsza nie umie się w domu odnaleźć, bo przez całe jej dotychczasowe życie była ta Duża, która zaczepia, popycha, przygniecie, ale jest i się interesuje, a teraz - tylko matka, która ma kupę roboty do nadrobienia. Z tym nadrabianiem zresztą też się przeliczyłam - tyle rzeczy sobie obiecywałam zrobić, jak Duża pójdzie do przedszkola, a tu Mała zaczęła raczkować w pełnym tego słowa znaczeniu, od wczoraj już śmiga dzielnie na kolankach i żadnej niewoli nie znosi. A ja jak zwykle nie wyobrażam sobie zaległych porządków i walki ze stertą prasowania z niemowlakiem u stóp... Co może, poczeka na inne czasy, a co nie może, samo się zrobi :-)
Za to młodsza nie umie się w domu odnaleźć, bo przez całe jej dotychczasowe życie była ta Duża, która zaczepia, popycha, przygniecie, ale jest i się interesuje, a teraz - tylko matka, która ma kupę roboty do nadrobienia. Z tym nadrabianiem zresztą też się przeliczyłam - tyle rzeczy sobie obiecywałam zrobić, jak Duża pójdzie do przedszkola, a tu Mała zaczęła raczkować w pełnym tego słowa znaczeniu, od wczoraj już śmiga dzielnie na kolankach i żadnej niewoli nie znosi. A ja jak zwykle nie wyobrażam sobie zaległych porządków i walki ze stertą prasowania z niemowlakiem u stóp... Co może, poczeka na inne czasy, a co nie może, samo się zrobi :-)
środa, 28 lipca 2010
***
Nie byłam tu dawno - wokół dzieje się i dużo, i nic. Zwykłe codzienne zabieganie, po którym pada się wieczorem bez czucia. Może i dobrze. Ostatnio wróciło mi dawno zapomniane przeżywanie rzeczywistości - zaczynam żyć gdzieś w środku, gdzie nie ma nikogo i niczego realnego, tylko ja, jakieś impresje, strzępy rzeczywistości, kłąb niewypowiedzianych myśli, stłumionych uczuć, wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia... Boli, wzrusza, ale nie chcę stamtąd wyjść, póki... no właśnie póki co? Póki się z tym nie uporam? W domu nieład, prasowanie czeka, Duża przed bajką, Mała śpi, a ja ze słuchawkami przed kompem i siedemnasty raz słucham:
http://www.youtube.com/watch?v=AMSsgrnKFQA&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=r-QpaFBD6nE&feature=related
Nie umiem inaczej tego wkleić, więc można sobie przekopiować i może zadziała.
Na to mam dzisiaj nastrój i będę chyba do rana tak słuchać. Jak dziewczyny zasną, to pozwolę sobie na wielkie, ciężkie łzy, których mi tak bardzo brakuje.
http://www.youtube.com/watch?v=AMSsgrnKFQA&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=r-QpaFBD6nE&feature=related
Nie umiem inaczej tego wkleić, więc można sobie przekopiować i może zadziała.
Na to mam dzisiaj nastrój i będę chyba do rana tak słuchać. Jak dziewczyny zasną, to pozwolę sobie na wielkie, ciężkie łzy, których mi tak bardzo brakuje.
czwartek, 24 czerwca 2010
Angielskie impresje
Wróciliśmy z England. Mój czarny scenariusz sprawdził się połowicznie - dziewczyny zachorowały, dostały antybiotyki i takie lekko podleczone poleciały. Na wakacjach doszły do siebie i nic nie złapały mimo angielskiej pogody. Odwiedziliśmy brata i bratową, nasze dziewczyny się pointegrowały, dużo zobaczyliśmy - jak na podróż z dziećmi. Dziewczyny dobrze jeżdżą, Duża jest wyjątkowo spokojna w samochodzie, lubi zwiedzać - podobały jej się zwłaszcza zamki i Stonehenge (nie protestowała nawet podczas 280-kilometrowej podróży w jedną stronę). Mam nadzieję, że jej zapał nie minie. Mała trochę narzekała, ale może się przyzwyczai, a poza tym walczyła z pierwszymi ząbkami. Przywiozła sobie dwa! W ramach pamiątki z podróży :-)
Anglia zaskoczyła mnie negatywnie bałaganem, brudem i niechlujstwem na każdym kroku - poczynając od obskurnych toalet na stacjach (u nas podobnie wyglądały 15-20 lat temu) przez zaśmiecone, albo niedosprzątane ulice aż po zaniedbane domy, które tak wyglądają, jakby mieszkającym tam ludziom było wszystko jedno - wszystkie są podobne, okna mają zaciągnięte szarobiałymi, grubymi kotarami, odrapane, drewniane okna z łuszczącą się farbą, ogródki marne, jeśli w ogóle są... Zadziwiające. Bo Anglia to rzecież Zachód, my ciągle biegniemy na Zachód, a ten Zachód wcale taki zachodni nie jest... Oczywiście, widzieliśmy tylko malutki kawałeczek WB - kilka miast (Nottingham, York, Cambridge, Coventry, Salisbury), Morze Północne i Stonehenge, Lądek pominęliśmy z premedytacją, bo nie chcieliśmy sobie robić nadziei, że tam coś zobaczymy z dzieciakami, poza tym nie w jeden dzień. Może tam, gdzie nas nie było, jest inaczej... Moje bardzo subiektywne wnioski: zamki imponujące, katedry niesamowite, średniowieczne budowle i uliczki urokliwe - tego u nas nie ma w takim natężeniu, ale cała polska reszta jakaś bardziej kolorowa i zadbana. Miiiło :-)
Anglia zaskoczyła mnie negatywnie bałaganem, brudem i niechlujstwem na każdym kroku - poczynając od obskurnych toalet na stacjach (u nas podobnie wyglądały 15-20 lat temu) przez zaśmiecone, albo niedosprzątane ulice aż po zaniedbane domy, które tak wyglądają, jakby mieszkającym tam ludziom było wszystko jedno - wszystkie są podobne, okna mają zaciągnięte szarobiałymi, grubymi kotarami, odrapane, drewniane okna z łuszczącą się farbą, ogródki marne, jeśli w ogóle są... Zadziwiające. Bo Anglia to rzecież Zachód, my ciągle biegniemy na Zachód, a ten Zachód wcale taki zachodni nie jest... Oczywiście, widzieliśmy tylko malutki kawałeczek WB - kilka miast (Nottingham, York, Cambridge, Coventry, Salisbury), Morze Północne i Stonehenge, Lądek pominęliśmy z premedytacją, bo nie chcieliśmy sobie robić nadziei, że tam coś zobaczymy z dzieciakami, poza tym nie w jeden dzień. Może tam, gdzie nas nie było, jest inaczej... Moje bardzo subiektywne wnioski: zamki imponujące, katedry niesamowite, średniowieczne budowle i uliczki urokliwe - tego u nas nie ma w takim natężeniu, ale cała polska reszta jakaś bardziej kolorowa i zadbana. Miiiło :-)
poniedziałek, 31 maja 2010
Ekspresowo
Właśnie wróciłyśmy z dziewczynkami z Częstochowy. Wg planu miałyśmy być u dziadków tydzień. Tydzień minął, mąż przyjechał i okazało się, że ma gorączkę i kaszle, więc wrócił sam z zapaleniem oskrzeli, jak się później okazało. Bardzo długo mu się to chorowanie ciągnie. A teraz kaszlą i prychają dziewczynki, ja się trzymam nieźle, ale panikuję, oczywiście na temat, co będzie dalej. Zwłaszcza że w najbliższą sobotę mieliśmy wg planu lecieć w odwiedziny do brata do England. I tak można sobie planować. Bałam się, że się zarażą i stało się - chyba w końcu uwierzę, że to ja moim czarnowidztwem ściągam te wszystkie choroby. Tylko co zrobić, żeby zacząć myśleć inaczej?
Subskrybuj:
Posty (Atom)