czwartek, 24 czerwca 2010

Angielskie impresje

Wróciliśmy z England. Mój czarny scenariusz sprawdził się połowicznie - dziewczyny zachorowały, dostały antybiotyki i takie lekko podleczone poleciały. Na wakacjach doszły do siebie i nic nie złapały mimo angielskiej pogody. Odwiedziliśmy brata i bratową, nasze dziewczyny się pointegrowały, dużo zobaczyliśmy - jak na podróż z dziećmi. Dziewczyny dobrze jeżdżą, Duża jest wyjątkowo spokojna w samochodzie, lubi zwiedzać - podobały jej się zwłaszcza zamki i Stonehenge (nie protestowała nawet podczas 280-kilometrowej podróży w jedną stronę). Mam nadzieję, że jej zapał nie minie. Mała trochę narzekała, ale może się przyzwyczai, a poza tym walczyła z pierwszymi ząbkami. Przywiozła sobie dwa! W ramach pamiątki z podróży :-)
Anglia zaskoczyła mnie negatywnie bałaganem, brudem i niechlujstwem na każdym kroku - poczynając od obskurnych toalet na stacjach (u nas podobnie wyglądały 15-20 lat temu) przez zaśmiecone, albo niedosprzątane ulice aż po zaniedbane domy, które tak wyglądają, jakby mieszkającym tam ludziom było wszystko jedno - wszystkie są podobne, okna mają zaciągnięte szarobiałymi, grubymi kotarami, odrapane, drewniane okna z łuszczącą się farbą, ogródki marne, jeśli w ogóle są... Zadziwiające. Bo Anglia to rzecież Zachód, my ciągle biegniemy na Zachód, a ten Zachód wcale taki zachodni nie jest... Oczywiście, widzieliśmy tylko malutki kawałeczek WB - kilka miast (Nottingham, York, Cambridge, Coventry, Salisbury), Morze Północne i Stonehenge, Lądek pominęliśmy z premedytacją, bo nie chcieliśmy sobie robić nadziei, że tam coś zobaczymy z dzieciakami, poza tym nie w jeden dzień. Może tam, gdzie nas nie było, jest inaczej... Moje bardzo subiektywne wnioski: zamki imponujące, katedry niesamowite, średniowieczne budowle i uliczki urokliwe - tego u nas nie ma w takim natężeniu, ale cała polska reszta jakaś bardziej kolorowa i zadbana. Miiiło :-)