wtorek, 16 listopada 2010

Szybko, szybko, czyli morderczy katalog

Przez ostatnie trzy tygodnie trudno było u nas o wolną chwilę - na zmianę praca, choroby, praca, choroby albo jednocześnie praca i choroby, choroby i praca - w dowolnych konfiguracjach. Mimo że córcie chorują niemalże na okrągło, nie mogę się do tego przyzwyczaić - zawsze tak samo się denerwuję i panikuję: żeby diagnoza była dobra, żeby lekarstwa zadziałały, żeby nie trzeba było następnego antybiotyku, żeby się nawzajem nie pozarażały... Nasila się to, kiedy idę do pracy, nawet jeśli one zostają ze swoim własnym tatą. To jakaś choroba - wszystko sama wiem i robię najlepiej. W zeszłym tygodniu musiałam zostawić chore dziewczyny przez trzy dni z mężem i zająć się pracą nad katalogiem - piękna to dla mnie nauka, bo wszyscy przeżyli całkiem dobrze, mimo iż mnie tam nie było, a mąż stwierdził, że nie ma nic bardziej relaksującego niż bycie w domu z dziećmi. Dlaczego ja uważam inaczej? Najbardziej lubię w tym wszystkim umiar, ale długo jeszcze nie będzie mi to pewnie dane.