czwartek, 6 stycznia 2011

Jest taki dzień...

Wczoraj był taki dzień, który nie powinien się wydarzyć. Choć pewnie powinien, jak wszystkie dni, ale brzmi to bardziej efektownie, a chodzi o dzień, którego nie chcielibyśmy przeżywać, gdybyśmy mogli wybierać.
Dzień jak to dzień zaczął się rano - był to późny i obiecujący ranek, bo godz. 10.00, kiedy to wstały moje dziewczyny.
Pierwsza trauma: Klara odkręciła pudełeczko z witaminami zabezpieczone przed dziećmi wymyślą zakrętką typu naciśnij, spluń przez lewe ramię, pogłaszcz i przekręć i gdybym się odwróciła chwilę później, pewnie zdążyłaby już coś spróbować. No trzeba przyznać, głupia matka, że pozwoliła jej to wziąć do ręki. Na usprawiedliwienie swoje dodam, że sama zawsze się musiałam nieźle nakręcić i nawciskać, żeby buteleczkę otworzyć, a producent uznał swoje zabezpieczenie za bardzo skuteczne, bo na fiolce nie ma nawet informacji, żeby trzymać z daleka od dzieci. Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale zrobiła.
Druga trauma: Kinga, oglądając poranną porcję Misia Uszatka, który do bajek agresywnych nie należy, wzięła słuchawki do komputera i z całej siły przywaliła Klarze w głowę - mimo zimnych okładów guz wyrósł w oczach i skończył się tuż przed ciemieniem. Dalsze dramaty pokancerowanej Klary i pozbawionej Misia Uszatka Kingi przemilczę.
Trzecia trauma: wczesnym popołudniem zaczął mnie boleć kręgosłup - norma, boli mniej lub bardziej przez cały czas (tylko w ciąży jednej i drugiej nie bolał, więc jednak można!), ale zazwyczaj jakoś się to rozchodzi. Ból się nasilał i kiedy Mąż wrócił z pracy, położyłam się na chwilę na podłodze - żeby pomogło. I sama już nie wstałam, nie mogłam chodzić, przemieszczałam się zgięta wpół, czepiając się sprzętów i ścian. Mogłam tylko siedzieć, trochę pochylona, ale już nogi podnieść nie. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie miałam. Na szczęście w trybie natychmiastowym przyjechali moi kochani rodzice, zostali z dziewczynami, a my natychmiast do lekarza. Dowiedziałam się, że mam wielopoziomową dyskopatię, coś tam jeszcze i kręgosłup starszy niż ja o 20 lat, czeka mnie długa i żmudna rehabilitacja, leczenie zachowawcze i co jakiś czas takie ataki, a o kręgosłup trzeba dbać, tzn. - wyjaśnił zapytany przeze mnie pan lekarz, bo nie bardzo wiem, co znaczy dbać o kręgosłup - nie dźwigać, mało chodzić, mało stać, można siedzieć, leżeć, czasem pływać, no i schudnąć. Nikt mi tylko nie powie, jak to wszystko zrobić. Nie dźwigać przy dzieciach? A co z dziećmi na czas rehabilitacji matki, skoro one ciągle chore i w domu? No i jak schudnąć? Próbowałam wiele razy, ale jeszcze nie trafiłam na dietę dla mnie. Podejrzewam, że to zależy od przemiany materii, co komu pomoże, i pewnie trzeba metodą prób i błędów. Teraz zamierzam, jako że skończyłam karmić Klarę osobistym mlekiem, zmierzyć się z dietą proteinową. Ponoć tysiącom na świecie pomogła, ale słyszałam też pogłoski, że odwapnia i grozi osteoporozą w wielu nieco starszym.
Czwarta trauma: Mąż wrócił z serwisu z naszym nowym-starym samochodem i mimo iż było to autko zadbane, serwisowane w ASO, z autentyczną książką (co dało się ustalić), to i tak pół silnika do wymiany, koszt - 1/4 autka.
I ostatnia już trauma: wieczorem Mąż pojechał odwieźć moich rodziców, a ja zostałam z dziewczynami i moim sztywnym kręgosłupem sama, w łazience. Klara ściągnęła na się miskę z moczącym się praniem, co skończyło się ogólną histerią i paniką. Klara przerażona, Kinga też, bo "Klara zrobiła powodzie", w której zatonęła jej ukochana różowa szczoteczka do zębów, ja spanikowana, że moja atopowa córka namaka w mydlinach, a ja nie mogę się ruszyć. Pomógł mi chyba tylko zastrzyk adrenaliny, bo nie wiem, jakim cudem wydobyłam ją z wózka, umyłam i przebrałam.
Ufff, dzień się skończył.
A dziś dzięki miłym tabletkom boli mnie znacznie mniej, Kinga pojechała z Tatą swym oglądać trzech króli i całą resztę, Klarka śpi, a ja sobie mogę poklikać. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to że Klarka ma znowu zapalenie oskrzeli, tzn. miała je już przed powodzią...