poniedziałek, 31 maja 2010

Ekspresowo

Właśnie wróciłyśmy z dziewczynkami z Częstochowy. Wg planu miałyśmy być u dziadków tydzień. Tydzień minął, mąż przyjechał i okazało się, że ma gorączkę i kaszle, więc wrócił sam z zapaleniem oskrzeli, jak się później okazało. Bardzo długo mu się to chorowanie ciągnie. A teraz kaszlą i prychają dziewczynki, ja się trzymam nieźle, ale panikuję, oczywiście na temat, co będzie dalej. Zwłaszcza że w najbliższą sobotę mieliśmy wg planu lecieć w odwiedziny do brata do England. I tak można sobie planować. Bałam się, że się zarażą i stało się - chyba w końcu uwierzę, że to ja moim czarnowidztwem ściągam te wszystkie choroby. Tylko co zrobić, żeby zacząć myśleć inaczej?

czwartek, 13 maja 2010

Dylematy

Dziś pytanie. Dziewczyny, doświadczone mamy, czy któraś z Was ma doświadczenie własne bądź jakieś zasłyszane w sprawie noszenia dzieci w chustach? Chodzi mi zwłaszcza o takie kwestie: czy to naprawdę jest zdrowe dla malutkiego kręgosłupa, czy wygodne dla dziecka i mamy, czy dziecko potem w ogóle da się choć na chwilę położyć? Jak dotąd czytałam tylko opinie ze stron producentów, czyli różnych entuzjastów-PR-owców - nie wiem, co bardziej. Jakoś mało ludzi na ulicach widuję z dziećmi w chustach, więc nie wiem, czy to kwestia ceny czy oni są tam, gdzie mnie nie ma. Moje dylematy stąd, że Mała właśnie przestała być spokojnym niemowlaczkiem i kiedy nie śpi, to uspokaja się tylko na rękach, w pozycji stojąco-chodzącej, a mnie pęka kręgosłup, nie mówiąc już o tym, że cierpi też na tym Duża i wszelkie prace domowe.

wtorek, 11 maja 2010

Magia

Byłam wczoraj z córkami u rodziców, na naszym starym, mokotowskim osiedlu. Uwielbiam tam jeździć. Do dziś nie wiem, czy tam jest tak pięknie, czy ja rozkwitam pod wpływem wspomnień, widoków, zapachów dzieciństwa. Mój mąż jakoś nie podziela tych zachwytów, co innego na osiedlu jego rodziców, 222 km stąd... Magia dzieciństwa. Nie mogę i nie chcę się uwolnić od tych wspomnień. Miałam dobre dzieciństwo, mam wspaniałych rodziców - to piękny dar. Chciałabym, żeby kiedyś moje córki też tak mówiły i myślały o naszym domu w NI, żeby były tu szczęśliwe. Tak sobie często marudzę na to i owo, a zapominam o tych podstawach - to się rzadko zdarza, żeby człowiek był taki szczęśliwy ze swoją przeszłością i rodziną. Może to nietypowe, ale naprawdę nie mam powodów, żeby narzekać na rodziców, i na teściów -to mało popularne, mało kto mi wierzy. I to wcale nie kokieteria ani zaklinanie rzeczywistości - mam szczęście. A wczoraj, gdy wyszłyśmy przed dom, Duża biegała po ukwieconym trawniku, zrywała z Babcią dmuchawce i wykrzykiwała: "Jak tu pięknie". Świeciło ciepłe, majowe słoneczko, dookoła było oszałamiająco zielono. Czego chcieć więcej. Jestem bardzo sentymentalna i dobrze mi z tym.

środa, 5 maja 2010

Trochę chlebowo

Zwykła codzienność powraca - Duża mniej kaszle, Monsz wsiada do samolotu do Wawy, a ja narobiwszy sobie zaległości wczoraj, dziś chcąc nie chcąc wzięłam się do roboty.
Upiekłam już trzeci chlebek od początku mojego zakwasu - bardzo mnie to wciągnęło. Roboty przy tym i mało, i dużo. Mało, bo tylko raz na jakiś czas trzeba dosypać, zamieszać itd. Samo zagniatanie też trwa chwilę. A dużo, bo trzeba pamiętać i przez cały dzień być w domu, żeby wyłapać odpowiedni moment. Idealne dla matki nieczynnej zawodowo. Dwa pierwsze chlebki były z mąki pszennej typ 650, a dzisiejszy ma domieszkę mąki pełnoziarnistej typ 1460 i jest taki bardziej razowy, ale nie do końca. Będę eksperymentować dalej, bo zakwas tylko czeka.
Monsz znalazł ostatnio stronę, za pomocą której można śledzić ruch powietrzny na całym świecie (http://www.flightradar24.com/), więc teraz przysyła mi numery samolotów, którymi leci, a ja patrzę sobie, gdzie może teraz być. Dziwne uczucie. Ostatniego samolotu nie mogłam znaleźć, więc oczywiście wpadłam w panikę. Teraz czekam, aż wystartuje z Wiednia. Mam nadzieję, że tym razem się ujawni. Biedak, żona śledzi go nawet w powietrzu, ale gdyby tego nie chciał, to nie wysyłałby numerków, prawda?

wtorek, 4 maja 2010

Nic mi się nie chce

Jakoś nic mi dzisiaj nie wychodzi, wszystko wydaje się trudne, za nic nie mogę się zabrać, a kiedy uda mi się zmobilizować, nie mogę skoczyć tego, co zaczęłam, nic mi się nie chce. Czuję się tak tymczasowo - bo Monsz wyjechał, bo czekamy na lekarza (Duża jednak kaszle), bo nie można wyjść... Czekam, aż wszystko to minie, żeby było lepiej. Tak, jakby to, co jest, było rzeczywistością drugiego gatunku, taką gorszą, która się nie liczy. Może i nie jest, ale niech się zmieni, niech wróci nasza stara, dobra codzienność - niech Monsz wróci tymi wszystkimi samolotami, niech nikt nie kszle, niech świeci słońce...